web analytics
Ojcowie założyciele Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej - Źródło: Maison de Robert Schuman, Scy-Chazelles

Autor: János Latorcai

Siedemdziesiąt lat temu, 18 kwietnia 1951 r., podpisano traktat paryski ustanawiający Europejską Wspólnotę Węgla i Stali, bezpośredniego prekursora Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, która została ustanowiona zaledwie kilka lat później na mocy traktatów rzymskich i którą można uznać za prekursora Unii Europejskiej, jaką znamy dzisiaj.

Ci, którzy niegdyś kierowali zjednoczeniem kontynentu europejskiego, byli ludźmi ukształtowanymi przez głęboką wiarę chrześcijańską: Konrad Adenauer, Alcide de Gasperi i Robert Schuman. Jest to o tyle prawdziwe, że ci dwaj ostatni rozpoczęli już proces beatyfikacyjny w Kościele katolickim. To, że trzej mężowie stanu spotkali się w 1951 r. w benedyktyńskim klasztorze nad brzegiem Renu, aby zastanowić się i pomodlić przed rozpoczęciem negocjacji, jest w tym kontekście tyleż zrozumiałe, co symboliczne. Wszyscy oni zdawali sobie sprawę, że po II wojnie światowej, w cieniu komunistycznej dyktatury Związku Radzieckiego, jednego ze zwycięskich mocarstw, odbudowa Europy może się powieść tylko wtedy, gdy będzie oparta na solidnych podstawach, możliwych do zaakceptowania przez wszystkich.

Głęboko wierzyli, że idea starożytnej greckiej demokracji może się ostatecznie spełnić w nowoczesnej chrześcijańskiej demokracji opartej na równości wobec Boga – bez względu na płeć, rasę i klasę – oraz na osobistym uczestnictwie i odpowiedzialności wszystkich członków społeczeństwa. Z greckiej filozofii dowiedzieli się również, że najskuteczniejszym sposobem rozwiązywania konfliktów politycznych jest debata oparta na logicznej argumentacji, dążenie do zrozumienia drugiej strony, a następnie kompromis przy zachowaniu własnych zasad.

Wiedzieli również, jako spadkobiercy starożytnego Rzymu, że kompromisy są trwałe tylko wtedy, gdy są zawarte w umowie i wszyscy przestrzegają zasady pacta sunt servanda, czyli zasady, że umowa jest wiążąca. Było to również pierwotne doświadczenie historyczne dla Ojców Założycieli, ponieważ, jak to ujmuje cytat z de Gasperi: “W latach 1919-1939 zawarto siedemdziesiąt lub czterdzieści traktatów międzynarodowych, ale wszystkie one stały się jedynie skrawkami papieru, kiedy miały być stosowane i przestrzegane.

Dobrze wiedzieli, że traktaty najlepiej egzekwować nie poprzez przymus i siłę, ale poprzez moralne utożsamianie się stron z celami i zobowiązaniami w nich zawartymi. Tą wspólną płaszczyzną moralną była dla Ojców Założycieli wyraźnie etyka chrześcijańska.

Warto więc zapytać: gdzie jest dzisiaj Europa, siedem dekad po traktacie paryskim, i co się stało z marzeniem ojców założycieli?

Z bliskiej współpracy, która obejmowała tylko kilka sektorów gospodarki, Unia Europejska przekształciła się w szeroko zakrojoną wspólnotę, która obejmuje prawie cały kontynent. Osiągnęła jeden ze swoich najważniejszych celów, jeśli nie najważniejszy: utrzymanie pokoju. Wierzę, że pokój dzisiaj to nie brak wojny, ale coś więcej, i że oferuje on sprawiedliwszy, choć w żadnym razie nie doskonały, porządek niż Europa gwałtownych konfliktów minionych stuleci. Przez dziesięciolecia, aż do powstania radykalnego islamu, pokój ten zapewniał nam wszystkim bezpieczeństwo w życiu codziennym i sprawiał, że nasz kontynent był najbardziej przyjaznym do życia domem na świecie. Miejsce, w którym poszanowanie godności ludzkiej idzie w parze z troską o środowisko naturalne, a decyzje podejmowane są z myślą o przyszłości przyszłych pokoleń. Jednolity rynek i system wsparcia UE dawały też nadzieję, że różnice między obszarami, regionami i krajami na różnych poziomach rozwoju gospodarczego będą się z czasem zmniejszać.

W końcu ambitne cele wymagały coraz szerszej bazy instytucjonalnej, a rosnąca infrastruktura doprowadziła wielu do błędnego wniosku, że wszystkie istniejące trudności można przezwyciężyć poprzez scentralizowaną koordynację między państwami członkowskimi. Wielu ludzi wierzyło, i nadal szczerze wierzy, że bardziej zjednoczona i scentralizowana Europa może rozwiązać wszystkie problemy.

Jednak polityka pogłębiania integracji otrzymała poważny cios w postaci kryzysu finansowego i gospodarczego z 2008 r. i zarządzania nim, po którym nastąpił kryzys migracyjny z 2015 r., a jego kulminacją było referendum w sprawie Brexitu z 2016 r. W ten sposób w 2020 r. znaleźliśmy się w Europie targanej Brexitem i kryzysem migracyjnym, borykającej się z negatywnymi skutkami globalnej epidemii koronawirusa. A anomalie związane z zamówieniami i produkcją szczepionek przeciwko chorobom – wystarczy wspomnieć potknięcia Brukseli w sprawie ograniczeń eksportowych dla szczepionek AstraZeneca lub uciążliwy proces licencjonowania – jeszcze bardziej zwiększyły eurosceptycyzm.

Według sondażu przeprowadzonego w październiku 2020 roku na zlecenie Euronews, eurosceptycyzm wynosi obecnie około 30%, podczas gdy tylko jeden na dwóch Niemców i jeden na trzech Włochów i Francuzów uważa, że integracja przyniesie więcej dobrego niż złego. Mimo to, 58% Niemców wierzy w jedność europejską i uważa, że Wielka Brytania podjęła złą decyzję opuszczając UE, podczas gdy większość Włochów i Francuzów uważa, że wyborcy na wyspie podjęli właściwą decyzję i że Brexit przyniesie długoterminowe korzyści.

Wszystko to prowadzi do pytania, dlaczego postrzeganie tego, co pod wieloma względami było bardzo udaną współpracą, jest tak niekorzystne w państwach rdzeniowych. Na ostatnie wyniki wyraźnie wpłynęło ogólne napięcie w następstwie wybuchu epidemii koronawirusa, ale nie zmieniło to tendencji, a jedynie je wzmocniło.

Niektórzy twierdzą, że problem dotyczy przede wszystkim legitymacji instytucjonalnej i że wzrost eurosceptycyzmu wynika w dużej mierze z braku zrozumienia przez ludzi sposobu funkcjonowania brukselskiej biurokracji oraz niskiej legitymizacji przywódców UE w państwach członkowskich, pomimo bezpośrednich wyborów do Parlamentu Europejskiego.

Jestem przekonany, że problem sięga znacznie głębiej i nie jest przede wszystkim kwestią legitymacji instytucjonalnej, ale kwestią duszy Europy. Dokładniej rzecz ujmując, chodzi o sposób, w jaki osoby odpowiedzialne za integrację europejską traktowały w ciągu ostatnich siedmiu dekad wyjątkowe dziedzictwo intelektualne i kulturowe naszego kontynentu.

Od 1951 r. wspólnota europejska stale się rozszerzała. Wraz z upadkiem żelaznej kurtyny i kolejnymi zmianami reżimów w Europie Środkowej i Wschodniej sztuczny podział naszego kontynentu został ostatecznie zniesiony. Wraz z przystąpieniem do UE w 2004 roku Węgry i większość państw byłego bloku sowieckiego znalazły wreszcie swoje miejsce we wspólnocie demokratycznych państw europejskich.

Jednak idea i praktyka europejskich demokracji, zwłaszcza demokracji liberalnej w Europie Zachodniej, uległy w ostatnich dziesięcioleciach znacznym zmianom. Powszechna Deklaracja Praw Człowieka, przyjęta w 1948 roku, stanowiła właściwy punkt wyjścia dla rosnącego na naszym kontynencie szacunku dla godności ludzkiej, zakorzenionego w humanizmie chrześcijańskim. Dziś jednak ta zasadniczo dobra praktyka staje się powoli celem samym w sobie, ponieważ wartości stają się coraz bardziej względne. Znajduje to również odzwierciedlenie w “elastycznej” interpretacji dokumentów międzynarodowych o najwyższym poziomie i prestiżu. Przykładem może być art. 23 Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych, dokumentu ONZ przyjętego w 1966 r., który stwierdza, że rodzina jest naturalną i podstawową komórką społeczeństwa i ma prawo do ochrony ze strony społeczeństwa i państwa. Idea ta jest nadal mniej lub bardziej akceptowalna dla postępowców, ale są oni bardziej skłonni zakwalifikować następną klauzulę, która stwierdza, że prawo do małżeństwa i założenia rodziny powinno być uznane dla mężczyzn i kobiet w wieku umożliwiającym zawarcie małżeństwa, ze względu na godność ludzką.

Z instytucjonalnego punktu widzenia europejskie demokracje coraz bardziej się umacniają, a procesowi temu towarzyszyło niestety odejście od demos, czyli ludu, co doprowadziło do swego rodzaju elitarnego upolitycznienia. Problem ten można zaobserwować w większości państw narodowych, ale najbardziej widoczny jest on w przywództwie Unii Europejskiej. Doskonałym tego przykładem jest frekwencja w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Od czasu pierwszych wyborów do PE w 1979 r. frekwencja spadała z roku na rok z 63% do historycznie niskiego poziomu 42,54% w 2014 r., po czym ponownie wzrosła do ponad 50% w 2019 r., co w niemałym stopniu wynika ze zwiększonej koncentracji politycznej na kryzysie migracyjnym, który dotyka wszystkich obywateli UE. Nie wiadomo jeszcze, czy mamy do czynienia z odwróceniem trendu, czy też jest to po prostu wynik wyjątkowej sytuacji, która spowodowała wzrost frekwencji, ale jasne jest, że frekwencja pozostaje niezwykle niska w porównaniu z wyborami krajowymi w tym samym okresie.

Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest fakt, że ze względu na strukturę UE, w tym specyficzne zasady wyboru Komisji Europejskiej, korelacja między głosami oddanymi w wyborach a realizowanymi programami jest znacznie słabsza na poziomie europejskim niż w państwach członkowskich. Należy również zauważyć, że kontrola i suwerenne uprawnienia legislacyjne Parlamentu Europejskiego są znacznie słabsze niż parlamentów narodowych. Ten ostatni problem doskonale ilustruje europejska inicjatywa obywatelska Minority SafePack dotycząca rdzennych mniejszości w Europie, która po zebraniu niezbędnego poparcia obywateli została przedłożona Parlamentowi Europejskiemu, który ogromną większością 524 głosów za, 67 przeciw i 103 wstrzymujących się przyjął rezolucję wzywającą Komisję do opracowania ram ochrony praw osób należących do mniejszości w UE. Z drugiej strony, komisarz odpowiedzialny za tę kwestię powiedział, że nie ma potrzeby dalszego prawodawstwa w tej dziedzinie i kwestia ta została zasadniczo usunięta z porządku obrad. Praktyka ta bardzo przypomina jeden z ideałów panowania (węgierskiego) króla Józefa II, którego motto brzmiało: “Wszystko dla ludu, nic przez lud”.

Niestety, przypadek ten nie jest odosobniony. W ostatniej dekadzie coraz częściej zdarzało się, że powołując się na szlachetne zasady demokracji, nie konsultowano się z Europejczykami w kluczowych sprawach, takich jak kryzys migracyjny, lub podejmowano decyzje sprzeczne z nimi, jak pokazuje pakiet bezpieczeństwa mniejszości.

Pomimo poważnych problemów i wewnętrznych napięć, beneficjenci systemu robią wszystko, co w ich mocy, aby go zachować. Jeśli to konieczne, są gotowi złamać nawet podstawowe prawa greckiej filozofii i logiki, które od wieków rządzą dyskursem indywidualnym i politycznym, zwłaszcza jeśli oznacza to obejście trudnego do zmiany porozumienia.

To właśnie ta praktyka, a nie poszanowanie praw stron umowy, jest ostatnio coraz częstszym zjawiskiem. W wielu przypadkach, właśnie poprzez obchodzenie i reinterpretację głównych traktatów, przywódcy brukselscy starali się wywrzeć presję na państwa członkowskie, które były przygotowane do obrony własnego stanowiska w przypadku sporu z opinią większości. Tego rodzaju podejście nie tylko podważa wiążącą starożytną zasadę prawną traktatu, ale także wydobywa na powierzchnię jedno z najgorszych dziedzictw starożytnego Rzymu: imperializm.

Nie jest przypadkiem, że Ojcowie Założyciele wielokrotnie zwracali uwagę na to niebezpieczeństwo. Wspólnota Europejska nie była pomyślana jako władza centralna, nie była jakimś “świętym przymierzem” i nie było jej celem zjednoczenie państw europejskich w ponadnarodowe superpaństwo. Rozumieli, że narody i państwa europejskie są rzeczywistością historyczną, że ich różnice nie są wadą, ale zaletą dla nas wszystkich. Aby podać konkretny przykład: Celem Schumana nie było stworzenie superpaństwa, ale wzmocnienie unii, spójności, koordynacji, czyli jedności, spójności i zgodnego działania, jak wyjaśniał w książce “Dla Europy”. Schuman dodał, że wszystko to będzie funkcjonować w rzeczywistości tylko wtedy, gdy utrzymana zostanie zasada demokracji i równości w stosunkach między narodami, wywodząca się z doktryny chrześcijańskiej.

To przykre i niefortunne, że chrześcijańskie fundamenty, które były być może najdroższe Ojcom Założycielom, są najmniej cenione przez dzisiejszych zachodnioeuropejskich przywódców i bliskie im “elity”. W rzeczywistości coraz częściej jesteśmy świadkami świadomej i systematycznej próby eliminacji wartości chrześcijańskich z życia codziennego, nie tylko w zakresie religii i życia religijnego, ale także w zakresie sposobu myślenia, a nawet kultury i jej symboli. Następuje całkowite zakwestionowanie przeszłości historycznej, w celu wykorzenienia tradycji minionych wieków w imię tak zwanego postępu. Ale dokąd zmierzamy i jakie wyjątkowe wartości powinny skłonić nas do odrzucenia naszego greckiego, rzymskiego, a przede wszystkim chrześcijańskiego dziedzictwa?

Ideologiczny i polityczny rozwój świata zachodniego uległ zasadniczej zmianie po upadku Związku Radzieckiego. Wprawdzie korzenie tej zmiany sięgają 1968 roku, ale sojusz chadecji i liberałów ostatecznie zerwano w obliczu komunistycznego zagrożenia dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych, ale czas, który upłynął od tego czasu, pozostawił w chadecji głębokie blizny. Być może najlepszym tego przykładem jest historia belgijskiej Partii Chrześcijańsko-Demokratycznej, która rządziła krajem przez wiele lat, dopóki porażka wyborcza w 1999 roku nie doprowadziła do gruntownej rewizji jej programu, w której porzuciła swoje zobowiązanie do zaszczepienia społeczeństwu idei i wartości chrześcijańskich. Jest więc całkiem zrozumiałe, dlaczego dawna partia Centrum Chrześcijańsko-Demokratyczne, po formalnym wyrzeczeniu się wartości chrześcijańskich, kilka lat później zmieniła nazwę na Centrum Humanistyczno-Demokratyczne.

W wyniku podobnego samozatracenia się partii chrześcijańsko-demokratycznych na Zachodzie i intelektualnego mariażu liberałów z Nową Lewicą idee i wartości chrześcijańsko-demokratyczne zostały wkrótce odsunięte na dalszy plan, ale już niedługo liberalizm oparty na tradycyjnym, indywidualistycznym podejściu stracił ideologiczny uścisk. Podejście Nowej Lewicy, wciąż oparte na walce klas, nie postrzegało już liberalizmu jako możliwego punktu spotkania wszystkich kultur, ale jako polityczny wyraz grupy kultur, i jako taki był on uważany za niekompatybilny z innymi kulturami. Stąd narodziły się kolektywistyczne ruchy “wielokulturowe” i “antyrasistowskie”, które poprzez swoje gwałtowne demonstracje i nieugięte okupacje naukowe i społeczne dążą do wykorzenienia kultury europejskiej, jaką znamy, poprzez pisanie na nowo historii i przeszłości, a w razie potrzeby poprzez jej trwałe wymazanie.

Ale najbardziej przerażające jest to, że w cieniu orwellowskiej “retoryki” XXI wieku, politycznej poprawności (PC), wszystkie te procesy stają się na Zachodzie prawie nie do pomyślenia. PC to w efekcie moralny absolutyzm w imię wolności, który, narzucając samoograniczenie, podważa swobodę wypowiedzi, a tym samym możliwość uczciwej i wyważonej dyskusji. Doszliśmy teraz do punktu, w którym każdy, kto mimo wszystko zbiera się na odwagę, by powiedzieć, mówiąc słowami Attili Józsefa, “nie tylko to, co jest prawdą, ale i prawdę”, ryzykuje również swoją pracę i środki do życia. Doskonałym przykładem tego wszystkiego jest przypadek Zsolta Petry’ego, który za szczerą opinię zapłacił pracą w Niemczech, gdzie wolność słowa jest tak wrażliwa. Dominującą polityką Zachodu jest obecnie, jak to ujął Viktor Orbán w związku ze sprawą Petry’ego: polityka represji.

Właśnie tutaj, pomimo wszystkich pozornych różnic, istnieje więcej podobieństw niż różnic pomiędzy dzisiejszą zeuropeizowaną formą i funkcjonowaniem bolszewickiego ateizmu i materializmu a jego wcześniejszą, sowiecką wersją.

W istocie ci, którzy tego nie dostrzegają lub nie chcą dostrzec, przeoczają jedną z największych lekcji XX wieku. Północnoirlandzki teolog Alister McGrath być może najdobitniej wyraził, że społeczeństwo, które odrzuca ideę Boga i zastępuje ją czymś innym, kończy się straszliwą dyktaturą, ponieważ w społeczeństwie pozbawionym moralności i wartości najciemniejsze ludzkie instynkty mogą się ujawnić bez kontroli.

Ponowne wprowadzenie idei Boga jako zasady organizującej społeczeństwo zostałoby naznaczone przez samozwańczych postępowców i liberałów jako zaprzeczenie postępu społecznego, anachronizm. Jednakże, poza niektórymi anarchistami, którzy coraz częściej zaprzeczają potrzebie “zaczynu”, który utrzymywałby społeczeństwo w całości, co widać w ostatnich wydarzeniach społecznych, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, nikt dzisiaj temu nie zaprzecza.

W społeczeństwie wielokulturowym, tak jak to sobie wyobraża obecna lewicowo-liberalna elita, z zadziwiającą różnorodnością indywidualnego samostanowienia poza religią i pochodzeniem, relatywizm moralny jest wyraźnie dominujący. Aby zilustrować to na prostym przykładzie: W tym wyimaginowanym “nowym wspaniałym świecie” ateista mógłby zasadnie zapytać, dlaczego nie może mieć więcej żon. Tak bardzo wychwalana tolerancja może ułatwić wspólne życie w takim społeczeństwie, ale z pewnością nie ma mocy budowania wspólnoty. Dlatego wielu postrzega dobrobyt jako ideał, który może utrzymać w ryzach coraz bardziej podzielone społeczeństwo. Jest to jednak zasadniczy błąd, ostrzega István Barankovics, ponieważ dobrobyt nie jest ideałem, ale środkiem ułatwiającym osiągnięcie wartości duchowych i moralnych.

Nawet gdybym się mylił i istniał ideał, który mógłby połączyć to bardzo porowate społeczeństwo jak zaczyn, z pewnością byłaby to Europa bardzo różna od tej, którą znamy i z której jesteśmy słusznie dumni.

Dlatego też uważam, że fundacje chrześcijańskie są jedyną alternatywą dla Europy. Fundamenty te historycznie udowodniły, że możliwe jest stworzenie pewnego konsensusu etycznego mimo pluralizmu światopoglądów. Amerykański teolog Francis Schaffer napisał, że najbardziej realna jest koncepcja narodu rządzonego przez jakiś rodzaj moralnego konsensusu opartego na chrześcijańskich fundamentach. Państwo nigdy nie może narzucać swoim obywatelom chrześcijańskich przekonań, ale prawa muszą być chrześcijańskie w swojej koncepcji i odzwierciedlać boskie wartości pokoju, życia, poszanowania ludzkiej godności, miłości i miłosierdzia, jakie znamy z Biblii.

Do tego dodałbym, za Umberto Eco, niewierzącym włoskim pisarzem i filozofem, że postać Chrystusa może być dla niewierzących wzorem w etyce świeckiej, ponieważ Chrystus, Syn Boży, Syn powszechnej miłości, Syn przebaczenia nieprzyjaciołom, Syn Boży, który poświęcił się dla odkupienia innych, stanowi tajemnicę, która uszlachetnia nawet serca niewierzących.

Dlatego, jeśli zależy nam na przyszłości Europy, nie ma innej drogi; musimy wrócić do fundamentów, od których zaczynali Schuman, de Gasperi i Adenauer.

Pierwszym krokiem na tej drodze jest uznanie, że chrześcijaństwo w Europie nie jest tylko religią, ale sposobem bycia, który zasadniczo wpływa na nasze myśli, nasze działania, nasze czyny i określa nasze instytucje społeczne. Wierzę, że ten aksjomat jest dobrze rozumiany przez najlepszych myślicieli po lewej stronie i najlepszych myślicieli po stronie liberalnej, ale nie są oni w stanie go zaakceptować. Dlatego też robią wszystko, co w ich mocy, aby wyrugować chrześcijaństwo z nauk intelektualnych, a nawet wywłaszczyć pojęcia i instytucje społeczne, które faktycznie zawdzięczamy chrześcijaństwu.

Drugim krokiem jest więc koniecznie próba, wolna od moralnego absolutyzmu politycznej poprawności, odzyskania naszych własnych pojęć i oddania ich w służbę społeczeństwu zgodnie z ich pierwotnym znaczeniem. Prawdziwym tego przykładem jest pierwotnie chrześcijańska koncepcja postępu, która w powszechnej wyobraźni znacznej części świata jest już przeciwieństwem postępu. Trudno lepiej wyrazić, co w rzeczywistości oznacza różnica między nimi, niż słowami Istvána Barankovicsa, jednej z największych postaci chrześcijańskiej demokracji na Węgrzech: “Postęp w sensie postępu materialistycznego oznacza rozszerzenie panowania człowieka nad przyrodą i oddanie jej w służbę przyjemności. Zgodnie z ideałem chrześcijańskim postęp jest harmonijnym opanowaniem przez człowieka przyrody i samego siebie, tak aby ideał ludzki mógł się w pełni urzeczywistnić.”

W tym sensie trzecim krokiem jest przedstawienie społeczeństwu, wspólnocie europejskiej, wzniosłego ideału, który oferuje wizję przyszłości wartej wykorzystania i poświęcenia.

Rozwiązaniem nie może być ani indywidualistyczna i hedonistyczna koncepcja “żyć dniem dzisiejszym”, która prowadzi do eksploatacji planety, ani zaprzeczające jej ideologie kolektywistyczne, ponieważ sam ich relatywizm moralny podważa stałe prawa moralne, które są podstawą współżycia obywatelskiego. Chrześcijańska demokracja może jednak promować zarówno indywidualne osiągnięcia, jak i dobrobyt naturalnych wspólnot, a zatem jest również w stanie rozwiązać sprzeczności między ideałami indywidualistycznymi i kolektywistycznymi.

Ta wizja europejskiej chrześcijańskiej demokracji w dzisiejszym kapitalistycznym świecie nie może być oderwana od dobrobytu materialnego, ale musi być czymś więcej, ponieważ spójność gospodarcza i polityczna Europy z pewnością nie byłaby możliwa bez rozwiązania jej problemów moralnych. Eksplozja gospodarcza i technologiczna XX wieku pokazała, że ta skądinąd pozytywna zmiana nie idzie w parze z moralnym postępem ludzkości, dlatego w XXI wieku bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy solidnych kotwic, które pozwolą nam odróżnić innowacje pożyteczne od niebezpiecznych.

A encyklika Jana Pawła II Veritatis splendor, która zawiera nauczanie Kościoła na temat moralności i odnowy życia politycznego i społecznego, może być dla nas przewodnikiem w rozwiązywaniu moralnych problemów współpracy politycznej.

Encyklika podkreśla, że prawdomówność między rządzonymi a rządzącymi, przejrzystość administracji publicznej, bezstronność w służbie spraw publicznych, poszanowanie praw przeciwników politycznych oraz uczciwe i właściwe administrowanie środkami publicznymi są zasadami zakorzenionymi w transcendentnej wartości osoby i w obiektywnych wymogach moralnych funkcjonowania państwa. W ujęciu chrześcijańsko-demokratycznym każdy jest odpowiedzialny, choć nie w równym stopniu, za moralność publiczną i rozwój demokracji.

Dziś jednak obywatele społeczeństw europejskich interesują się głównie tylko prawami, a obowiązki, jakie ludzie mają wobec swoich bliźnich i społeczeństwa, są mniej lub bardziej odrzucane. Z drugiej strony chrześcijańska demokracja postrzega wzajemne wypełnianie obowiązków jako warunek wstępny dla korzystania z praw, a tym samym dla funkcjonowania demokracji.

Czwartym krokiem do osiągnięcia tego wszystkiego jest to, aby politycy chrześcijańsko-demokratyczni żyli zgodnie z tymi cnotami, jak często słyszeliśmy wypowiedź László Vargi: “Nie wystarczy być uczciwym, trzeba też stwarzać pozory uczciwości.” A to nie jest łatwe zadanie. Adenauer powiedział kiedyś: “Być chrześcijaninem to coś bardzo wielkiego, coś bardzo trudnego. Powinniśmy pokornie zadowolić się tym, że po prostu powiemy: “Staramy się być chrześcijanami”. Staramy się żyć jak chrześcijanie, a po drodze chcemy powoli osiągać coraz wyższe stopnie doskonałości.”

My, późni następcy Ojców Założycieli, musimy nie tylko zachować i bronić duchowego i politycznego dziedzictwa przekazanego nam przez tych wielkich europejskich mężów stanu, ale także rozwijać je i umacniać w najszlachetniejszym znaczeniu tego słowa.

Jeżeli my, węgierscy chrześcijańscy demokraci, weźmiemy sobie do serca odwieczne słowa Istvána Barankovicsa, że “społeczeństwo i kultura, które nie mają pojęcia o swoim celu, są jak człowiek, dla którego życie straciło sens”, to sami możemy zrozumieć, do czego odnosił się Schuman, gdy kondensował tę tezę w jednym zdaniu i ostrzegał potomnych: “Europa będzie chrześcijańska albo jej nie będzie”.

Albo powstrzymamy próby zlikwidowania m.in. tożsamości płciowej, suwerenności narodowej i samoidentyfikacji, co stanowi rezygnację z naszych wartości, albo nic nie uchroni Europy, która znalazła się w ogniu migracji, i nas przed drugą połową myśli Schumana.

Osobiste życie Ojców Założycieli, ich odważny opór podczas ówczesnych dyktatur ateistycznych oraz duchowa odnowa, która nastąpiła pod ich przewodnictwem po II wojnie światowej, zobowiązują nas do walki ze wszystkich sił o to, by Europa miała nie tylko chrześcijańską przeszłość, ale i chrześcijańską przyszłość.

Autor jest wiceprzewodniczącym Zgromadzenia Narodowego i przewodniczącym Krajowego Komitetu Wykonawczego KDNP.

Źródło: Magyar Nemzet


Schreibe einen Kommentar

Deine E-Mail-Adresse wird nicht veröffentlicht. Erforderliche Felder sind mit * markiert